Poszedł do lasu i nigdy z niego nie wrócił. Tajemnicza historia dawnego rekordzisty świata

  • 2023-09-03 10:51

Alexandria Loutitt, skacząc 18 marca w Vikersund na odległość 222 metrów została czwartym przedstawicielem kanadyjskich skoków wpisanym na listę rekordzistów świata w długości lotu. Pozostałe trzy nazwiska to sportowcy rywalizujący przed II Wojną Światową, a za każdym z nich kryje się ciekawa historia.

Nels Nelson i Isabel Cousier

Urodzony w 1894 roku w Salanger w Norwegii Nels Nelson w 1913 roku wyemigrował z rodziną do Ameryki Północnej, stając się wkrótce potem czołowym kanadyjskim skoczkiem. 4 lutego 1925 roku na skoczni Revelstoke uzyskał 73 metry i został rekordzistą świata. Co ciekawe, najdłuższy skok życia oddał, zmagając się z ciężką grypą. Warto jednak uświadomić sobie, że wówczas gorączka rekordów ogarniała Amerykę Północną w dużo większym stopniu niż Europę, gdzie nad długość skoku przedkładano często jego styl.

Nelson zamierzał za własne środki wystartować w igrzyskach olimpijskich w 1928 roku, pracując na frachtowcu, ale nie otrzymał zgody od swojej rodzimej federacji. W 1932 roku stracił rękę podczas polowania i to był koniec jego czynnej przygody ze sportem, został jednak cenionym działaczem sportowym. Zmarł na atak serca w 1943 roku. Absolutnie nietuzinkowa jest historia Isabel Coursier, która w latach 20. dwukrotnie ustanawiała rekord świata kobiet. To jednak opowieść na osobny tekst.

Najlepszy z Kanadyjczyków

Bob Lymburne urodził się w Ontario w 1912 roku, a już dwa lata później przeprowadził się wraz z rodzicami do wspomnianego Revelstoke, słynącego między innymi z największej skoczni narciarskiej świata, nazywanej skocznią samobójców (suicide hill). Był jednym z pierwszych liczących się w skokach rodowitych Kanadyjczyków, gdyż większość tamtejszych czołowych skoczków, z wymienionym wyżej Nelsem Nelsonem na czele, miało pochodzenie norweskie. Pomimo, że mieszkał od dziecka w ośrodku sportów zimowych u podnóża góry Macpherson, to dopiero w wieku 13 lat po raz pierwszy założył narty na nogi. W wieku 14 lat wziął udział w swoim debiutanckim konkursie skoków, ale jak sam potem wspominał, ten start okazał się totalną klapą.

Szybko jednak nadrabiał stracone lata i już rok później miał być najlepszy w swojej kategorii wiekowej. W 1931 roku wygrał w Revelstoke duży turniej, uzyskując w sześciu konkursowych skokach średnią odległość 69 metrów. Wtedy był już najlepszym skoczkiem w kraju. Z nadzieją na dobry wynik jechał rok później na igrzyska olimpijskie w Lake Placid. Konkurs odbywał się w strugach deszczu i przy temperaturze, która według niektórych relacji miała wynosić nawet plus kilkanaście stopni.

Co niektórzy zawodnicy swój skok kończyli upadkami i fikołkami w dużej kałuży znajdującej się na końcu rozbiegu. Nie wszyscy byli w stanie poradzić sobie w takich warunkach. Lymburne po pierwszej serii i skoku na odległość 58 metrów miał realną szansę na miejsce w czołowej dziesiątce, co byłoby bardzo wartościowym rezultatem, biorąc pod uwagę bezapelacyjną dominację Europejczyków w tej dyscyplinie. W drugiej próbie uzyskał jednak tylko 51 metrów i musiał zadowolić się 19. pozycją i tak najwyższą spośród reprezentantów Kraju Klonowego Liścia. Miesiąc po igrzyskach w Revelstoke podczas treningowego skoku uzyskał odległość 82 metrów, najdłuższą jaką kiedykolwiek osiągnięto na dwóch deskach. Był to skok o pół metra dłuższy niż wynik Sigmunda Ruuda uzyskany rok wcześniej w Davos.

Raz jeszcze po rekord

Problem polegał jednak na tym, iż rezultat Boba nie został wywalczony podczas oficjalnych zawodów, stąd nie przez wszystkich był uznawany za skok rekordowy. Lymburne, by uciąć wszelkie spekulacje, miał zamiar kolejnej zimy wykonać równie długi skok w oficjalnie mierzonej serii konkursowej. Problem polegał na tym, że w następnym sezonie rekord świata wynosił już 87 metrów, a ustanowił go w Villars Henry Ruchet ze Szwajcarii. 15 marca 1933 roku Kanadyjczyk na "skoczni samobójców" przebił jednak to dokonanie o pół metra. Był to ostatni po dziś dzień rekord świata w długości skoku uzyskany poza Europą, a Lymburne był przedostatnim skoczkiem spoza Starego Kontynentu dzierżącym najlepszy wynik globu. Ostatni to Mike Holland ze Stanów Zjednoczonych, do którego przez kilkadziesiąt minut należał rekord w 1985 roku (skok na 186 metrów w Planicy).

Kanadyjczyk niezwykłych rzeczy dokonywał nie tylko na skoczniach. W 1932 roku został pierwszym człowiekiem, który na nartach zdobył górę Begbie. Miało to miejsce w maju 1932 roku. Lymburne opuścił miasto o czwartej nad ranem. O ósmej dotarł do podnóża lodowca, założył narty i ruszył po swoją zdobycz. Po dwóch godzinach rozkoszował się lunchem składającym się z surowych jajek, pomarańczy i rodzynek, co uważał za „najbardziej zadowalające pożywienie po wyczerpujących ćwiczeniach”. Na szczyt dotarł o 13:00, po czym zaczął schodzić w dół. „Po wielu dzikich, szybkich zjazdach w dół zbocza góry dotarłem do doliny i znalazłem się w Revelstoke tego samego wieczoru o 18:00” - relacjonował. 

Tragiczny epilog

W 1935 roku podczas skoku na "suicide hill" doznał koszmarnie wyglądającego upadku, który zakończył się wstrząsem mózgu. To wydarzenie na zawsze zmieniło życie Boba. Zaczął mieć problemy z pamięcią, z koncentracją. O dalszym skakaniu na nartach nie było już mowy. Cały czas pracował w straży pożarnej, ale ze względu na jego zaburzenia nie angażowano go do najbardziej niebezpiecznych akcji. 19 listopada 1939 roku poślubił Alicę Luellę Threatfull. Małżonka zmarła jednak niecały rok później. Dalsze losy byłego rekordzisty świata znane są tylko w szczątkowej formie. Ostatnia wzmianka prasowa na jego temat pochodzi z 1957 roku. Na jednej z fotografii zamieszczonej w dzienniku The Province stoi na skoczni w Revelstoke w towarzystwie prezesa lokalnego klubu Abrahamsona.

Lymburne lubował się w długich spacerach na łonie natury. Z jednego z nich nigdy nie wrócił. Udał się na przechadzkę po lesie, ale wedle wszelkiego prawdopodobieństwa już z niego nie wyszedł. Ciała nigdy nie odnaleziono. Zagadkowe losy Kanadyjczyka próbuje od lat, ze średnim powodzeniem, rozwikłać portal Olympstats.com. Być może kiedyś dowiemy się nieco więcej na temat tragicznego finału jego życia oraz wydarzeń go poprzedzających.

Opracowano na podstawie książki Powder Pioneers, portalu Olympicstats.com oraz źródeł własnych.


W ostatnim czasie z cyklu artykułów historycznych ukazały się m.in.: 

Miał być skoczkiem, przez przypadek został... legendą futbolu amerykańskiego

Miał 33 lata i był weteranem - rekordzistą Pucharu Świata. Jiří Parma, czeski mistrz 

Skakał przez słonie i z akordeonem. Karl Howelsen - showman i ryzykant 

Skoki, alkohol i przedwczesna śmierć - tragiczne losy braci Pietikäinen

Rozpoczął trzy fińskie dekady z medalami - historia Tapio Räisänena

Klaus Tuchscherer - ofiara zamachu na skoczni w Lahti?


Adrian Dworakowski, źródło: Informacja własna
oglądalność: (23813) komentarze: (10)

Komentowanie jest możliwe tylko po zalogowaniu

Zaloguj się

wątki wyłączone

Komentarze

  • Arturion profesor

    :-)
    Następny wpis może być o gadach i płazach w Polsce. I niebezpieczeństwach, które mogą nam z ich strony grozić. Ale idę spać nie doczekawszy się... :-(

  • Arturion profesor

    Wilki to jednak inna sprawa. Przed wszystkim są mocno inteligentne. Wiedzą, że atak na człowieka się zdecydowanie nie opłaca, za to np. psy atakują i pożerają chętnie. Są obecnie prawie wszędzie. Biedni grzybiarze nie zdają sobie sprawy, że wilki doskonale wiedzą, że oni są w lesie. Są w zasadzie bezpieczni, bo wilki JESZCZE trzymają się zasady nie atakowania ludzi. To się oczywiście może zmienić, bo te wilki, które są u nas , to są TE SAME wilki, które mieszkają na Syberii. Bardzo szybko się przemieszczają. Jednak rozumieją, że tutaj należy się zachowywać inaczej, niż na Syberii. Rozumny gatunek po prostu.
    W tym roku zwrócił moją uwagę post, jak to wilk na ogródkach działkowych w środku miasta wypadł wprost na grillujących i porwał psa. A mógł dwuletnie dziecko, które było obok.

  • Arturion profesor

    Czekając na wstępne składy na Oslo, to jeszcze o niedźwiedziach napiszę. :-)
    To zwierzę terytorialne i raczej niebezpieczne, ale jak mu się nie pchasz w rewir, to ryzyko ataku jest znikome.
    Ale tu się odniosę do rad "znawców przedmiotu", że niby jak spotkasz niedźwiedzia, to nie karmić i zwijać się w kłębek.
    Jak spotkam niedźwiedzia i będę miał coś jadalnego, to dam mu natychmiast i spróbuję się chyłkiem wycofać. On właśnie po to się napatoczył! I może nie ścigać. Jak nie dam i "będę udawał", to do plecaka i tak się dobierze, a i pokiereszować może. Raczej nie zabić, bo gdyby chciał, to zabiłby od razu i bez trudności. Człowiek bez strzelby to dla niedźwiedzia nawet nie cień przeciwnika (chyba, że Sybirak!) ;-)
    Z wilkami trochę inna sprawa, Ale to na później (jak nie będzie wstępnych składów na Oslo). ;-)

  • Arturion profesor
    @Kolos

    Nie są oswojone, ale z ludźmi obyte. Nie traktują nas jako zagrożenia, ani pokarmu.
    Oczywiście bardzo nierozsądne było by do nich leźć z łapami wyciągniętymi na zgodę. ;-)

  • Kolos profesor
    @Arturion

    Sugerujesz, że polskie niedźwiedźie i wilki są oswojone :)? Jednak i tak wolałbym ich nie spotkać na leśnej przechadzcce. :)

    Niemniej na pewno lasy Kanadyjskie są bardziej niebezpieczne od Polskich. Chociaż i w takich tatrzańskich lasach można się zgubić... na śmierć.

  • Arturion profesor
    @Kolos

    No i żubry. Ale te występują najchętniej w puszczy. ;-)
    A co do niedźwiedzi i wilków, to nasze raczej nie atakują ludzi. Przypadki śmiertelne z powodu ataku niedźwiedzia, czy wilków, to zamierzchłe czasy.
    A w Kanadzie co innego, tam są autentycznie dzikie i niebezpieczne.

  • Pavel profesor
    @Kolos

    Występują całe 110 sztuk, może teraz z 150 ;)

  • Kolos profesor
    @Pavel

    W Polsce też występują niedźwiedzie i wilki.

    Artykuł ciekawy. Ciekawe, że nie znnay jest nawet rok zaginięcia Boba lymoburne'a. Po prostu zaginął kiedyś tam po 1957 roku i tyle. Dziwne.

  • atalanta doświadczony

    Zdjęcie nad artykułem jest super.

  • Pavel profesor

    Ciekawy artykuł. Tak dla wyjaśnienia, bo z polskiej perspektywy "przechadzka po lesie" brzmi dosyć niewinnie, kanadyjskie lasy nijak mają się do tych polskich gdzie kilka godzin w dowolnym kierunku doprowadzi nas do cywilizacji. To olbrzymie połacie drzew bez totalnie żadnej siedziby ludzkiej, ba drogi utwardzanej, na przestrzeni setek kilometrów, do tego niedźwiedzie i wilki. Dodajmy do tego brak telefonów i GPSu i o zaginięcie nie trudno. Co więcej ciała można nigdy nie odnaleźć i jest to dosyć powszechne.

Regulamin komentowania na łamach Skijumping.pl